Wielu ludzi to oszuści, którzy oszukują najważniejszą osobę w swoim życiu. Siebie.

 

Łatwo ich poznać po tym, że najgłośniej krzyczą, że wolą być sami, że wokół są tylko ludzie, którzy ich ranią, że relacje są byle-jakie i oni wolą żyć w pojedynkę.

Nie mam nic do tego, że ktoś chce żyć sam serio. To jest wybór.

Jednak śmieszy mnie to ciągłe podkreślanie tego u innych.

 

Jeżeli dokonujesz wyboru, w pełni go akceptujesz, to nie masz potrzeby się z niego tłumaczyć komukolwiek.

Natomiast, jeżeli wciąż chcesz to podkreślać, to moim zdaniem, nie jest to wybór, a poza.

Bo widzisz najczęściej i najgłośniej mówi się o tym, co boli i pali w środku.

Wynika to z potrzeby wytłumaczenia się z własnych decyzji, a tak naprawdę zagłuszenia tego, że nasza decyzja jest bolesna.

 

Widzisz, nikt nie da Ci gwarancji na szczęście, nikt nie na kredytu zaufania na niezranienie. Nikt kogo spotkasz nie da Ci pewności, że zawsze będzie pięknie.

 

Nikt. Nawet Ty nie jesteś w stanie nikomu tego obiecać.

 

Wybór docelowy nie polega na tym, czy chcesz żyć w pojedynkę. Wybór powinien polegać na tym, czy jestem w stanie zdobyć się na odwagę, by po kolejnym niepowodzeniu ciągle próbować komuś zaufać. To jest kwestia decyzji, którą należy podjąć. To trzeba rozważyć.

 

Można to porównać do tego, że kupiło się wymarzone buty, ale nigdy się ich nie założyło, w obawie przed tym, że się zbrudzą, w końcu się z nich wyrosło…

 

Rozumiesz?

 

Możesz udawać, że chcesz być sam czy sama, a w środku tęsknić za bliskością i wmawiać wszystkim dookoła, że relacje są chujowe i nie masz na to czasu.

 

Możesz też otworzyć się na ludzi, zaryzykować i wygrać.

 

Życie to sztuka podejmowania ryzyka.

I nie mów mi o ból, o którym nie da się zapomnieć. Bo znam się na bólu, jak mało kto.

 

To nie jest tak, że coś boli całe życie, boli, ponieważ Ty ciągle, masochistycznie, rozdrapujesz stare rany, zamiast pozwolić im się zagoić.

 

Uwierz mi, że tak jest.