Oddawałam po kawałku, od dziecka. Poczucie ważności, moc stanowienia, własne zdanie, pragnienia, marzenia, ochoty i ochotki, małe uśmiechy i znużenia. Oddawałam wszystko, rok za rokiem - brali jak swoje, aż zostały tylko okruszyny. Byłam pusta. Pusta w środku. Wtedy poczułam, po raz pierwszy, że jestem przezroczysta. Patrzyli przez mnie jak przez sklepową szybę; nie było nic do wzięcia.
Stałam oniemiała po środku życia i patrzyłam jak ptaki zlatują z nieba i dziobią to co zostało. Stałam tak, aż obudził się we mnie krzyk; aż powstała w środku awantura co szarpnęła mną całą. Jak wicher rozniosła się po domu; zataczała kręgi i porywała sprzęty. Zmiatała wszystko na swojej drodze, dzika i nieokiełznana niczym ulewa, co przyszła za późno.
Zaczęłam odbierać. Kawałek, po kawałku. Poczucie ważności, moc stanowienia, własne zdanie, pragnienia, marzenia, ochoty i ochotki. Wydzierałam przemocą, zabierałam siłą, jeśli nie chcieli oddać po dobroci. Ile było złorzeczenia! Ile oskarżeń o egoizm, o brak litości, o znieczulicę, brak sumienia. Ilu odwróciło się na pięcie i odeszło na zawsze? Nie zliczę, braknie mi palców. A ja zbierałam kawałek po kawałku, jak puzzle z tysiąca elementów. To co moje oddzielałam od tego co cudze. Ziarno osobno, plewy z boku. Aż zostały tylko okruszyny. Rzuciłam ptakom, patrzyłam jak jedzą. Odwróciłam się i poszłam swoją drogą.
Kiedy mijałam witrynę – zobaczyłam cień.
Już nie, nie byłam już przezroczysta.
~ Małgorzata Dawid