Stoję sobie z boku od jakiegoś czasu i obserwuję sobie, jak ludzie grają w relacje. Serio, już mnie to nawet nie bawi, ale popatrzeć lubię. Ktoś udaje, że mu nie zależy, żeby sprawdzić, czy drugiej stronie zależy. Ktoś, nie pisze, żeby sprawdzić, czy druga strona napisze. I tak sobie kurwa milczą w tym swoim pełnym tęsknoty niepisaniu. Ktoś chce mieć kontrolę, ktoś tej kontroli chce się pozbawić. Ktoś się bawi, ktoś chce na poważnie. Ktoś mocno chce się chronić przed zranieniem, udając, że jest dobrze tak, jak jest, a nocą wyje w pustych czterech ścianach. Ktoś udaje, że nie chce, a chce bardzo, ale się nie przyzna.

 

I tak bez końca kurwa. Manifestacja obojętności i tego, że damy sobie radę w pojedynkę, podkreślanie, że okazywanie uczuć jest słabością, udawanie, że na niczym nie zależy, że wszystko jest ok.

Jednak czy w tym udawania jest prawda, czy bardziej próba oszukania siebie?

Czy w tym jest siła, czy wręcz przeciwnie, jedna wielka utrata siły w imię pozorów?

Zawsze wydawało mi się, że przyznanie się przed drugim człowiekiem, że jest dla nas ważny, to gest niebywałej odwagi, pokaz siły, bo liczysz się z odrzuceniem.

Tak kurwa myślałem, a dzisiaj coraz częściej zastanawiam się, czy nie chodzi o to, żeby grać…