UWIKŁANE RATOWNICTWO
Poświęcanie się na rzecz innych to element naszej kultury chrześcijańskiej, czasem nakaz etyczny, a czasem presja patriarchalna wikłająca w ten sposób kobiety. Niezależnie od źródła inspiracji, postawa przedkładania dobra innych nad własne jest mocno dowartościowywana społecznie i przez to ogólnie ceniona. Nic dziwnego zatem, że wielu z nas, a zwłaszcza wiele z nas, czuje się zobowiązanych do angażowania się w pomoc innym.
Jednak pomoc, empatia czy zdrowe zaangażowanie to nie to samo co poświęcanie się, wyrzekanie się siebie i własnego dobra w imię bycia permanentnym ratownikiem. Bo ratownictwo jest niestety wspieraniem deficytów i cierpienia zarówno ratowanego, jak i ratującego. To szlachetnie wyglądające, ale faktycznie szkodliwe działanie.
Dlaczego i co za tym się kryje?
• DZIECIĘCA ROZPACZ
Ratownikami są zazwyczaj osoby, które zostały nauczone lub przymuszone do takiej postawy już w domu rodzinnym. (Szerzej na ten temat pisałam we wcześniejszym poście).
Bycie w roli dorosłych, choć chwilowo mogło dodawać dzieciom poczucia mocy - która przykrywała strach, samotność i rozpacz braku zdrowych więzi rodzinnych, brak miłości i uwagi - było niewyobrażalnym obciążeniem dla dzieci i grabieżą ich dzieciństwa. Takie dzieci, potem już jako dorosłe osoby, angażowały się - niemalże automatycznie wikłały - w relacje, w których stawały się opiekunami – ratownikami swoich partnerów, innych członków rodziny, przyjaciół lub nawet niezbyt bliskich sobie ludzi.
• NASZE EGO
Pułapką pomagania tym, którzy czują się bezradni lub bezsilni jest nasze ego. Bo niby to szlachetne działanie, a jednak łechtające nasze poczucie mocy, sprawczości i dowodzące naszych kompetencji. Mało tego, szlachetna postawa i czynione dobro kusi, aby robić to do upadłego, ponosząc coraz większe ofiary - bo im większe wyrzeczenie, tym większe skrzydła anielskie u naszych ramion…
W pustym życiu, bez własnego osobistego celu, bez poczucia własnej wartości, takie działanie to wielka okazja, żeby poczuć prawdziwy sens. I niby nic w tym złego, jednak pod warunkiem, że nie rozpędzimy się tak bardzo, że w końcu niemal zabierzemy ratowanemu jego własną siłę, sprawczość, a nawet i wpływ na jego własne życie… Kwestia motywacji dla własnych pobudek to już inna sprawa.
• ZASTĘPCZE DZIAŁANIE
Tendencja do ratownictwa to także wspaniała wymówka, żeby nie zajmować się własnym życiem i problemami, które przeczuwamy jako bardzo bolesne i trudne do przerobienia. Notoryczne zajmowanie się innymi jest więc rodzajem kompensacji: „robię dla innych to, co powinienem/ powinnam zrobić sam/ sama dla siebie”. To taka „sztuczka”, która na dodatek daje solidne alibi dla porzucenia samych siebie: „jestem przecież zarobiony/a, nie mam teraz czasu dla siebie, muszę najpierw pomóc/ uratować/ zaopiekować się kimś innym – on/ona mnie potrzebuje, beze mnie nie poradzi sobie…”
Podsumowując:
ZDROWE POMAGANIE jest wtedy, gdy:
1. …czujemy się zdrowi, 😊 czyli sami mamy poczucie mocy oraz wewnętrznego ładu. Mamy odpowiednie zasoby, z których możemy czerpać, a nie wyczerpywać się.
2. … nie uprawiamy własnego ogródka na czyimś polu, czyli nie zaspokajamy własnych potrzeb, zaspokajając je u innych.
3. … żyjemy nadal własnym życiem - nie przekształcamy pomagania w etat lub rolę życiową.
4. … osoba, którą wspieramy aktywnie współpracuje z nami i jest zaangażowana w pomoc sobie.
5. … nie przejmujemy kontroli nad ratowanym i nie rościmy sobie prawa do tego, że wiemy lepiej.
6. …nie robimy niczego na siłę, bez końca i bez sensu… czyli pomagając, nie stajemy się sami ofiarami i osobami potrzebującymi ratunku…